Rocznicę wybuchu II wojny uczciłam domowym seansem mojego ulubionego wariackiego filmu Tarantino "Bękarty wojny" (dzięki temu nabyłam też czasopismo Viva za 8,5 zeta i obejrzałam w nim mnóstwo nieznanych mi osób, głównie opalonych i z długimi włosami, ubranych w kostiumy kąpielowe, z podpisami typu "Młodszy o 30 lat kochanek Madonny świetnie się dogaduje z Lourdes, która jest od niego tylko o 9 lat młodsza"). W "Bękartach wojny" cudowny i frapujący jest nie tylko pomysł szalonego żydowskiego komanda pod wodzą amerykańskiego trapera (w tej roli Brad Pitt, cudowne miny, niezrównany trapersko-łowiecki akcent, kąśliwe uwagi), które to komando ściga po całej Zachodniej Europie nazistów w celu ich zabicia (kijem bejsbolowym) i oskalpowania (tępym nożem). Niezwykły, szczególnie jak na produkcję było nie było amerykańską, jest pomysł, aby aktorzy mówili w swoich językach, bez względu na to, czy durny widz z Pasadeny czy innej Iowy nadąży z przeczytaniem napisów, czy nie. Tutaj absolutnie genialny jest wiedeńczyk Christopher Waltz, wygłaszający jako oficer SS ps. "Łowca Żydów" kwieciste przemowy po francusku, po angielsku, po niemiecku i po włosku. Bardzo udanie milczy (po niemiecku) mój ulubiony Til Schweiger - ale ten błysk stali, którą ostrzy na cholewie buta! A poza tym film jest w wydźwięku optymistyczny (mimo charakterystycznego dla kina Tarantino wybicia większości głównych bohaterów przed półmetkiem filmu) i zawiera amerykański happy end w postaci spalenia w kinie Adolfa H. wraz ze świtą; wiadomo - tylko świnie siedzą w kinie!
Uświniona tym domowym seansem za 8,5 zł, wybrałam się więc następnego dnia na najnowszy film Woody Allena "O północy w Paryżu". Koszty już trzeba ponieść wyższe, bo konstytucyjny dostęp do kultury nie jest gwarancją wcale dostępu finansowego - a będzie jeszcze fajniej po zlikwidowaniu trzech film studyjnych na Długim Targu w Gdańsku, co jest w planach tzw. właściciela budynku (tej samej oddanej polskiemu społeczeństwu firmy, która kupiła w Olsztynie kino "Kopernik" po to, by je rozebrać do ostatniej cegły - ciekawe, czy w środku Długiego Targu też powstanie wielka dziura w ziemi otoczona płotem...). Tak więc trzeba liczyć 23 zł za bilet plus 10 zł za nachos z sosem serowym, bo jak już idę do takiego przybytku jak "Multikino", to nie omieszkam się skorzystać z wszelakich udogodnień, w tym z różowej sofy w hallu i z toalety damskiej. Mnóstwo trudu wymaga, mimo tego niemałego wydatku, ustalenie godziny rozpoczęcia seansu, ponieważ portal trójmiasto.pl podawał godzinę 20.00, Gazeta Wyborcza - godzinę 20.20, zaś seans rozpoczynał się o 19.50. Pani w kasie, sprzedająca zarazem bilety, nachos i colę, wyjaśniła, że kina to i tak nie interesuje, co jest napisane w mediach (no i słusznie - media kłamią, prawda?).
Po przejściu tych wszystkich przeszkód można już było zasiąść w wygodnych fotelach i w skupieniu obejrzeć półgodzinny blok reklam (więc jednak to Michnik miał rację w kwestii właściwej godziny rozpoczęcia filmu...), skierowany do targetu pomiędzy 3 a 83 rokiem życia, ponieważ w jednym bloku reklamowym mogliśmy zarówno zobaczyć proces produkcji jajek-kinderniespodzianek, jak i zapoznać się ze szczegółami wolnego życia seksualnego amerykańskiej młodzieży.
Film Woody Allena był uroczy. Naprawdę!
Uświniona tym domowym seansem za 8,5 zł, wybrałam się więc następnego dnia na najnowszy film Woody Allena "O północy w Paryżu". Koszty już trzeba ponieść wyższe, bo konstytucyjny dostęp do kultury nie jest gwarancją wcale dostępu finansowego - a będzie jeszcze fajniej po zlikwidowaniu trzech film studyjnych na Długim Targu w Gdańsku, co jest w planach tzw. właściciela budynku (tej samej oddanej polskiemu społeczeństwu firmy, która kupiła w Olsztynie kino "Kopernik" po to, by je rozebrać do ostatniej cegły - ciekawe, czy w środku Długiego Targu też powstanie wielka dziura w ziemi otoczona płotem...). Tak więc trzeba liczyć 23 zł za bilet plus 10 zł za nachos z sosem serowym, bo jak już idę do takiego przybytku jak "Multikino", to nie omieszkam się skorzystać z wszelakich udogodnień, w tym z różowej sofy w hallu i z toalety damskiej. Mnóstwo trudu wymaga, mimo tego niemałego wydatku, ustalenie godziny rozpoczęcia seansu, ponieważ portal trójmiasto.pl podawał godzinę 20.00, Gazeta Wyborcza - godzinę 20.20, zaś seans rozpoczynał się o 19.50. Pani w kasie, sprzedająca zarazem bilety, nachos i colę, wyjaśniła, że kina to i tak nie interesuje, co jest napisane w mediach (no i słusznie - media kłamią, prawda?).
Po przejściu tych wszystkich przeszkód można już było zasiąść w wygodnych fotelach i w skupieniu obejrzeć półgodzinny blok reklam (więc jednak to Michnik miał rację w kwestii właściwej godziny rozpoczęcia filmu...), skierowany do targetu pomiędzy 3 a 83 rokiem życia, ponieważ w jednym bloku reklamowym mogliśmy zarówno zobaczyć proces produkcji jajek-kinderniespodzianek, jak i zapoznać się ze szczegółami wolnego życia seksualnego amerykańskiej młodzieży.
Film Woody Allena był uroczy. Naprawdę!
Muszę wybrać się na ten film.Cieszę się,że jesteś.
OdpowiedzUsuńAleż jak to, ależ przecież sos serowy jest niczym w porównaniu z sosem BBQ;)! A co ustalenia godziny seansu - nie może być za łatwo przecież. Bo wtedy by zbyt wielkie tłumy przybyły do kin i powycierały siedzenia.
OdpowiedzUsuńI w ogóle wspaniały blog, bardzo mnie cieszy jego powstanie!
M.
Tego sosu nie znam, dzięki za wskazówkę!! Blog powstał z powodu zaobserwowanego przeze mnie Alzheimera ("- Jak nazywa się ten Niemiec, przez którego ciągle giną mi okulary? - Alzheimer!") polegającego na tym, że na pytanie, co ostatnio czytałam, nie mogę z siebie wydusić ani słowa. Wiąże się to jednak raczej nie z nieczytaniem, tylko z czytaniem kilku pozycji na raz.
OdpowiedzUsuńOch, to nic wielkiego - to po prostu jeden z dwóch sosów, które są do wyboru w Multikinie. Masz 50% szansy, żeby właśnie na niego trafić:) A moje doświadczenie poparte jest tym, że kilka razy mi się zdarzało jeść multikinowe nachosy jako obiad;) (tak mało czasu, tak wiele filmów do obejrzenia;)!)
OdpowiedzUsuńHmm, blog jako katalog, czemu nie:) Właściwie z podobnych pobudek założyłam mój drugi blog:)
M.