niedziela, 4 września 2011

Allen i Tarantino

Rocznicę wybuchu II wojny uczciłam domowym seansem mojego ulubionego wariackiego filmu Tarantino "Bękarty wojny" (dzięki temu nabyłam też czasopismo Viva za 8,5 zeta i obejrzałam w nim mnóstwo nieznanych mi osób, głównie opalonych i z długimi włosami, ubranych w kostiumy kąpielowe, z podpisami typu "Młodszy o 30 lat kochanek Madonny świetnie się dogaduje z Lourdes, która jest od niego tylko o 9 lat młodsza"). W "Bękartach wojny" cudowny i frapujący jest nie tylko pomysł szalonego żydowskiego komanda pod wodzą amerykańskiego trapera (w tej roli Brad Pitt, cudowne miny, niezrównany trapersko-łowiecki akcent, kąśliwe uwagi), które to komando ściga po całej Zachodniej Europie nazistów w celu ich zabicia (kijem bejsbolowym) i oskalpowania (tępym nożem). Niezwykły, szczególnie jak na produkcję było nie było amerykańską, jest pomysł, aby aktorzy mówili w swoich językach, bez względu na to, czy durny widz z Pasadeny czy innej Iowy nadąży z przeczytaniem napisów, czy nie. Tutaj absolutnie genialny jest wiedeńczyk Christopher Waltz, wygłaszający jako oficer SS ps. "Łowca Żydów" kwieciste przemowy po francusku, po angielsku, po niemiecku i po włosku. Bardzo udanie milczy (po niemiecku) mój ulubiony Til Schweiger - ale ten błysk stali, którą ostrzy na cholewie buta! A poza tym film jest w wydźwięku optymistyczny (mimo charakterystycznego dla kina Tarantino wybicia większości głównych bohaterów przed półmetkiem filmu) i zawiera amerykański happy end w postaci spalenia w kinie Adolfa H. wraz ze świtą; wiadomo - tylko świnie siedzą w kinie!

Uświniona tym domowym seansem za 8,5 zł, wybrałam się więc następnego dnia na najnowszy film Woody Allena "O północy w Paryżu". Koszty już trzeba ponieść wyższe, bo konstytucyjny dostęp do kultury nie jest gwarancją wcale dostępu finansowego - a będzie jeszcze fajniej po zlikwidowaniu trzech film studyjnych na Długim Targu w Gdańsku, co jest w planach tzw. właściciela budynku (tej samej oddanej polskiemu społeczeństwu firmy, która kupiła w Olsztynie kino "Kopernik" po to, by je rozebrać do ostatniej cegły - ciekawe, czy w środku Długiego Targu też powstanie wielka dziura w ziemi otoczona płotem...). Tak więc trzeba liczyć 23 zł za bilet plus 10 zł za nachos z sosem serowym, bo jak już idę do takiego przybytku jak "Multikino", to nie omieszkam się skorzystać z wszelakich udogodnień, w tym z różowej sofy w hallu i z toalety damskiej. Mnóstwo trudu wymaga, mimo tego niemałego wydatku, ustalenie godziny rozpoczęcia seansu, ponieważ portal trójmiasto.pl podawał godzinę 20.00, Gazeta Wyborcza - godzinę 20.20, zaś seans rozpoczynał się o 19.50. Pani w kasie, sprzedająca zarazem bilety, nachos i colę, wyjaśniła, że kina to i tak nie interesuje, co jest napisane w mediach (no i słusznie - media kłamią, prawda?).
Po przejściu tych wszystkich przeszkód można już było zasiąść w wygodnych fotelach i w skupieniu obejrzeć półgodzinny blok reklam (więc jednak to Michnik miał rację w kwestii właściwej godziny rozpoczęcia filmu...), skierowany do targetu pomiędzy 3 a 83 rokiem życia, ponieważ w jednym bloku reklamowym mogliśmy zarówno zobaczyć proces produkcji jajek-kinderniespodzianek, jak i zapoznać się ze szczegółami wolnego życia seksualnego amerykańskiej młodzieży.

Film Woody Allena był uroczy. Naprawdę!

4 komentarze:

  1. Muszę wybrać się na ten film.Cieszę się,że jesteś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ jak to, ależ przecież sos serowy jest niczym w porównaniu z sosem BBQ;)! A co ustalenia godziny seansu - nie może być za łatwo przecież. Bo wtedy by zbyt wielkie tłumy przybyły do kin i powycierały siedzenia.

    I w ogóle wspaniały blog, bardzo mnie cieszy jego powstanie!

    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tego sosu nie znam, dzięki za wskazówkę!! Blog powstał z powodu zaobserwowanego przeze mnie Alzheimera ("- Jak nazywa się ten Niemiec, przez którego ciągle giną mi okulary? - Alzheimer!") polegającego na tym, że na pytanie, co ostatnio czytałam, nie mogę z siebie wydusić ani słowa. Wiąże się to jednak raczej nie z nieczytaniem, tylko z czytaniem kilku pozycji na raz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, to nic wielkiego - to po prostu jeden z dwóch sosów, które są do wyboru w Multikinie. Masz 50% szansy, żeby właśnie na niego trafić:) A moje doświadczenie poparte jest tym, że kilka razy mi się zdarzało jeść multikinowe nachosy jako obiad;) (tak mało czasu, tak wiele filmów do obejrzenia;)!)

    Hmm, blog jako katalog, czemu nie:) Właściwie z podobnych pobudek założyłam mój drugi blog:)

    M.

    OdpowiedzUsuń